Bronię kongresów
Rok 2018 obfituje w ważne
dla politologów kongresy. W lipcu w australijskim Brisbane odbędzie się jubileuszowy 25 Światowy Kongres Nauk Politycznych, a we wrześniu w Lublinie – 4 Ogólnopolski Kongres Politologii. Takie wydarzenia mają swoich zwolenników i oponentów. Należę do pierwszej grupy, choć określiłbym się
zwolennikiem "umiarkowanym".
Główny zarzut, który zwykle stawia się kongresom, dotyczy ich masowego charakteru. Krytycy zauważają, skądinąd słusznie, że w grupie kilku tysięcy uczestników niknie idea wypracowania jakiejś myśli przewodniej czy fundamentalnego wniosku istotnego z punktu widzenia rozwoju nauki. Rozumiem ten argument, sam za tłumami nie przepadam, jednak wydaje mi się, że zupełnie nie taki cel przyświeca kongresom. Poniżej pięć argumentów w ich obronie:
Główny zarzut, który zwykle stawia się kongresom, dotyczy ich masowego charakteru. Krytycy zauważają, skądinąd słusznie, że w grupie kilku tysięcy uczestników niknie idea wypracowania jakiejś myśli przewodniej czy fundamentalnego wniosku istotnego z punktu widzenia rozwoju nauki. Rozumiem ten argument, sam za tłumami nie przepadam, jednak wydaje mi się, że zupełnie nie taki cel przyświeca kongresom. Poniżej pięć argumentów w ich obronie:
1. Zawsze znajduję coś dla siebie – nie muszę brać udziału we wszystkich organizowanych w trakcie kongresu panelach. Bardziej grafomańsko rzecz ujmując: wybieram z kongresowego tortu te owoce, które mi najbardziej smakują i których jestem najbardziej ciekaw. Wiele razy brałem udział w mniejszych konferencjach, w których musiałem słuchać referatów „nie ze swojej bajki” tylko dlatego, że organizator źle zaplanował wystąpienia i nie było alternatywy. Na kongresie w 100% decyduję o tym, czego słucham i na czym mi zależy. No i naprawdę jest z czego wybierać.
2. Korzystam
z szansy na pokazanie się i nawiązanie nowych znajomości – nie czarujmy
się: na całym świecie uprawianie nauki to wypadkowa kreatywności, intelektu
oraz… umiejętności interpersonalnych. Oczywiście, że zawsze można podać przykłady wybitnych socjopatycznych naukowców, których świat dostrzegł
pomimo tego, że oni za światem nie przepadali. Ale to wyjątki. Regułą są rozmowy z koleżankami i kolegami po
fachu, którzy po Twoim dobrym wystąpieniu potrafią wprost zagaić: „Ciekawe rzeczy robisz. Właśnie wydajemy numer
czasopisma, w którym świetnie się zmieścisz. Byłbyś zainteresowany?”. Albo
umówić się na to samo przy okazji luźnej rozmowy w pobliskiej knajpie.
3. Wyściubiam
nos z własnego gniazda – na co dzień wszyscy obracamy się w tym samym
środowisku. Konsultujemy swoje zamierzenia i badania z koleżankami i kolegami
zza ściany. Lubimy ich za to, że podzielają nasz ogląd świata i rajcują ich te
same metody i techniki, których używamy my sami. Obecność na dużych kongresach
jest szansą na niezgnuśnienie – na mnóstwo inspiracji, dyskusji (nieraz ostrych)
oraz poznanie kulturowych specyfik prowadzenia badań.
4. Do
perfekcji opanowuję czas wystąpień – zmora każdej mniejszej konferencji, to
jest niesubordynacja uczestników w zakresie przestrzegania reżimu czasowego, na
kongresie nie ma prawa się zdarzyć i prowadzący panele są na to wyjątkowo mocno
uczuleni. Po prostu fakt, że panele są paralelne, a ludzie pomiędzy nimi "krążą",
powoduje, że muszą zaczynać się o wyznaczonych porach. Nie ma miejsca na
spóźnienia lub przedłużenia.
5. Dostaję
feedback – dobrym obyczajem jest zamieszczanie tekstu referatu przed
kongresem, tak, by inni uczestnicy mogli się z nim wcześniej zapoznać. Dotyczy
to zwłaszcza recenzenta (dyskutanta) panelu.
Jeśli się to uda, ma się pewność, że tekst nie pozostanie bez echa. A kto nie
znalazł się kiedyś w sytuacji, gdy na bardziej kameralnej konferencji sala
zbyła jego wystąpieniem milczeniem albo nie było czasu na dyskusję?
Korzyści indywidualne to oczywiście
niejedyne, które z kongresów płyną. Marketingowy wydźwięk takich wydarzeń jest
nie do przecenienia. Dość wspomnieć, że w wielu krajach, w których w tym roku
konferowałem lub prowadziłem badania, moi politologiczni rozmówcy rozpoznawali
najwyżej trzy polskie miasta: Warszawę, Kraków i Poznań. To ostatnie właśnie
dlatego, że byli tam dwa lata temu na 24 Światowym Kongresie Nauk Politycznych.
Znaczy: się opłaca.
Komentarze
Prześlij komentarz