Nowa humanistyka po polsku: krótko i wąsko

Przyglądam się debacie poświęconej – niechże będzie szumnie i pompatycznie – przyszłości polskiej humanistyki, w związku z czym z zainteresowaniem śledziłem wczorajsze konsultacje społeczne nazwane – nie mniej szumnie i pompatycznie – okrągłym stołem polskiej humanistyki. Podzielam wiele głosów krytycznych, które pojawiły się w mediach, ale bliskie mi są zwłaszcza te wskazujące na współodpowiedzialność za obecny stan rzeczy samego środowiska naukowego. Smutne fakty są takie, że po pierwsze obudziło się ono z ręką w nocniku niżu demograficznego, choć przewidzieć ten proces doprawdy nie było trudno, a po drugie – samo w sobie środowisko to jest słabe i podzielone, w związku z czym potencjalna siła reakcji na urzędnicze absurdy jest tak niewielka.

Przy okazji toczącej się debaty chciałbym zwrócić uwagę na dwie kwestie groźne dla humanistyki, które jednakowoż – wedle mojej wiedzy (głównie niestety medialnej, bo ministerstwo nie zdecydowało się na transmisję, choćby internetową, tej debaty) nie zostały w trakcie wczorajszych obrad poruszone lub poświęcono im niewiele miejsca.

Primo: w pakiecie dla humanistyki przedstawionym przez minister L. Kolarską-Bobińską nie ma mowy o zmianie zasad parametrycznej oceny jednostek naukowych, która w obecnym kształcie premiuje publikacje w czasopismach (polskich i zagranicznych). Urzędnicy w usilnym dążeniu do standaryzacji i ujednolicenia oceny pominęli jednak pewien „szczegół”. Otóż nauki humanistyczne i społeczne żyją monografiami i – choćby ministerstwo bardzo chciało – to tego trendu (globalnego!) nie zmieni. Pośrednie zobowiązanie pracowników do publikowania artykułów, a nie książek, jest w mojej opinii najprostszą drogą do marginalizacji polskiej humanistyki, czego – chcę w to wierzyć, choć kolejne ministerialne kroki mocno nadwyrężają mą wiarę – ministrowie pragną uniknąć.

Secundo: jeszcze niedawno L. Kolarska-Bobińska zapowiadała poszerzenie Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki o nauki społeczne (czym zresztą rozsierdziła wielu humanistów, którzy uznali to za zamach na pieniądze z programu), lecz w trakcie obrad okrągłego stołu humanistyki postulat ten nie został zwerbalizowany. Nie zamierzam debatować nad samą tą – kosmetyczną w gruncie rzeczy – zmianą, ale mam nieodparte wrażenie, że odgórny podział tego, co wcześniej określało się wspólnym mianem humanistyki, na humanistykę „twardą” i nauki społeczne, niczego dobrego nam nie przynosi. Pomijam już taki instytucjonalny matriks, w którym mając dyplom doktora nauk humanistycznych w zakresie nauk o polityce, nie mogę się starać o dofinansowanie NPRH w mojej dziedzinie. Idzie mi przede wszystkim o to, że o ile na świecie dąży się do poszerzania perspektyw badawczych i szeroko rozumianej interdyscyplinarności, my narzucamy sztuczne podziały i tym samym – być może nieświadomie – kreujemy atmosferę konieczności „zamykania się” w swoich wąskich badawczych specjalnościach.


Oczywiście, mam świadomość tego, że model humanistyki artykułowo-wąskodziedzinowej może przynieść w krótkiej perspektywie jakieś wymierne korzyści – ministerstwo będzie mogło się na przykład niebawem pochwalić wzrostem liczby publikacji artykułów w periodykach międzynarodowych. Tylko czy my naprawdę musimy pracować na wynik ministerstwa, którego efektywność mierzy się inną miarą niż humanistyczna?

Komentarze

Popularne posty