Ustrojowy elementarz dla posłanek, posłów i nie tylko
Naukowcy i dziennikarze wielokrotnie zżymali się już na język
polskich polityków. Przyznam szczerze, że nigdy nie należałem do grona zaciętych
krytyków barwności i dosadności (niekiedy nawet wulgarności) politycznych
wypowiedzi, traktując je jako świadectwo stanu kultury politycznej danej epoki.
Zdecydowanie większym obrzydzeniem napawały (i wciąż napawają) mnie ustrojowe
dyrdymały, które – sączące się z ust tak zwanych polityków (lepiej nazywać ich
chyba jednak politykierami) – wydają się być większym zagrożeniem dla
demokratycznych standardów aniżeli słynne rubaszne „kurwiki”.
Po fali krytyki, jakiej doświadczył Lech Wałęsa,
osobliwie rozwijający teorię demokracji, której kanwą uczynił „czystą”
arytmetykę, miałem wrażenie, że już dostatecznie jasno wyłuszczono, czym w swej
istocie jest demokracja i że w wydaniu byłego prezydenta zamienia się ona w
swoją karykaturę, by nie rzec – dyktaturę większości. Wałęsa twierdził wówczas:
Mniejszość nie może wchodzić na głowę większości (...). Jeśli jest ich 5 procent, to muszą demonstrację mieć nie na ulicy w centrum miasta, tylko na peryferiach. Zróbmy to sprawiedliwie – 5 procent wasze, to możecie dojść do pierwszej ulicy, a dalej nie, bo macie 5 procent. Tyle, ile was jest. W każdej dziedzinie powinniśmy sprawiedliwymi być [Fakty po Faktach, TVN24, 1 marca 2013 r.].
O tym, jak jestem naiwny, przekonałem się w przededniu
ostatnich świąt, gdy jedna z telewizji nadała reportaż opisujący kulisy
prac nad nowelizacją tak zwanej ustawy pogrzebowej. Rzuciłem okiem, bo losy tego aktu
prawnego jak w soczewce skupiają w sobie wszystkie grzechy polskiego procesu
ustawodawczego: ukryty lobbing, żałosną świadomość prawną parlamentarzystów, hipokryzję
beneficjentów status quo (polecam artykuł poświęcony tej kwestii we wrześniowej "Polityce"). Naiwność moją w niwecz obróciła Krystyna Ozga, reprezentantka PSL, przedstawiająca się jako autorka nowelizacji ustawy.
Brak zapisów dotyczących pochówku zmarłych w miejscach innych niż cmentarze i
kolumbaria (chodzi na przykład o rozsypanie prochów w ogrodach pamięci lub o
umożliwienie przechowywania urny z prochami w domu) posłanka tłumaczyła w
następujący sposób:
To zapotrzebowanie społeczne [na inne formy pochówku – przyp. mój] jest naprawdę w bardzo niewielkiej liczbie. My oceniamy to, że jest to zapotrzebowanie w granicach dziesięciu procent. Więc ustawa ma służyć społeczeństwu. W rozumieniu prawa ma ona służyć, no, większości ["Czarno na białym", TVN24, 30 października 2013 r.].
Abstrahując od skali (dla mnie 10% społeczeństwa to grupa
wystarczająco liczna, by uregulować problem), po raz kolejny otrzymujemy
pogardliwe post-wałęsowskie „prawo większości”: po co w ogóle uchwalać jakiś
akt prawny, jeśli domaga się go zaledwie dziesiąta część społeczeństwa? Mamy
tutaj do czynienia nie tylko z pogardą dla oczekiwań pewnej grupy obywateli,
które w sposób oczywisty nie naruszają niczyjego (poza firmami pogrzebowymi)
interesu, ale i zawoalowane przekonanie o własnej moralnej wyższości, które w
materiale filmowym kilka chwil później już wprost wyraża poseł PiS, Krzysztof Tchórzewski. Nie godzi się on na „nietradycyjne” formy pochówku, gdyż w jego
opinii:
Rozsypanie gdzieś tam w morzu to jest zatarcie śladów po człowieku. Ktoś może tego oczekiwać, kto jest po prostu… chce przekreślić swoje życie, kto jest z całego swojego życia niezadowolony ["Czarno na białym", TVN24, 30 października 2013 r.].
Tchórzewski mocą swojej świadomości z góry wie, że 10%
społeczeństwa jest niezadowolona ze swojego życia i właśnie dlatego ci ludzie chcą innego
niż tradycyjny pochówku. Ale On, poseł i wybawca, dzierżyciel jedynej Prawdy,
ocali ich wszystkich od zapomnienia, wymuszając na ich bliskich zakup miejsca
na cmentarzu, trumny oraz pomnika (najlepiej okazałego, bo przecież – jak
zapewne domniemywa Tchórzewski – każdy normalny człowiek chce, by o nim długo,
może nawet wiecznie, pamiętano).
Sądzę, że próba przekonania wypowiadających się w reportażu posłów do tego,
że ich punkt widzenia nie jest jedyny, a tradycyjne wartości, które
reprezentują, nie noszą znamion etycznie lepszych od innych, nie da rezultatu.
Łudzę się jednak, że wykażą się Ozga z Tchórzewskim elementarną umiejętnością
czytania ze zrozumieniem i zechcą przyjąć, że w Polsce – na
mocy artykułu 104 Konstytucji RP – „posłowie są przedstawicielami narodu”.
Gdyby jednak zapis ten wydał się posłom enigmatyczny i niejasny, proponuję
zajrzeć do pierwszego z brzegu podręcznika do prawa konstytucyjnego, w których
to podręcznikach jeszcze wyraźniej wyłuszcza się studentom zasadę mandatu wolnego.
„Przedstawiciel nie jest związany z żadną grupą wyborców, wyraża on interesy
całego narodu, a nie tylko tych, którzy go wybrali” – pisze w swym opracowaniu prof.
Wiesław Skrzydło (Ustrój polityczny RP w świetle Konstytucji z 1997 r., wyd. 6,
Warszawa 2009, s. 60–61), wyjaśniając meandry artykułu 104. Innymi słowy: jeśli zechcieli Państwo, Krystyno Ozgo
i Krzysztofie Tchórzewski, łaskawie dać się wybrać, to Państwa obowiązkiem –
nałożonym przez ustrojodawcę – jest reprezentowanie wszystkich obywateli tego
kraju. Także (a może zwłaszcza) tej dziesiątej ich części, która uznaje, że
rzeczywistość końca lat 50. ubiegłego stulecia
(wówczas uchwalono ustawę, o której mowa) odbiega znacząco od rzeczywistości
drugiej dekady XXI wieku. Nie musicie się Państwo z tymi obywatelami zgadzać, ale argumenty w dyskusji musicie przytoczyć racjonalne, a nie pogardliwe i etycznie pyszne.
Niby elementarz ocierający się miejscami o banał, ale – jak się
można przekonać – wciąż nie wszyscy odrobili zadanie domowe z podstawowych zasad
ustrojowych RP.
Do grona wybitnych współczesnych teoretyków demokracji należy dodać jeszcze nastoletniego aktora, Musiała Macieja, który takimi oto słowy przedstawił swoje stanowisko: "Irytuje mnie fakt, że tym krajem rządzi i zasiada w Sejmie ktoś, kto jest tam nie ze względu na kompetencje i wiedzę, którą posiada, ale dlatego, że reprezentuje jedną dziesięcio-, setnotysięczną tego kraju" (o posłance Annie Grodzkiej). Panu Maciejowi przydałyby się korepetycje z Monteskiusza oraz z gramatyki ojczystego języka.
OdpowiedzUsuń