Nie każdy prezydent doczeka końca kadencji


Po raz drugi prezydent Rumunii, Traian Băsescu, wyszedł obronną ręką z referendum, które zdecydować miało o jego odwołaniu. Małe to dla niego pocieszenie, skoro ocalał tylko dzięki zbyt niskiej (choć i tak jak na referendum dość wysokiej – 47%) frekwencji. Premier Victor Ponta, którego celem było odwołanie Băsescu, twierdzi teraz, powołując się na wyniki (87,5% za odwołaniem głowy państwa, 11,2% – przeciw), że prezydent nie ma legitymacji do rządzenia. Warto pamiętać, że to tylko część prawdy, bo większość zwolenników Băsescu po prostu taktycznie nie zagłosowała. Ale co racja to racja: z marketingowego punktu widzenia wynik jest dla rumuńskiego prezydenta fatalny.

To już druga próba odwołania Băsescu w trakcie urzędowania, a ja przy okazji przeanalizowałem, jak często w regionie dochodziło do skrócenia kadencji prezydentów i z jakich powodów. Co ciekawe, mało jest krajów, w których rzecz nie miałaby miejsca. Najtragiczniejsza przyczyna to oczywiście śmierć głowy państwa – zabrzmię może nie dość patriotycznie, ale nie Polskę pierwszą to spotkało. W 2004 roku w wypadku lotniczym pod Mostarem zginął bowiem prezydent Macedonii, Boris Trajkovski, choć skala tego zdarzenia (8 ofiar) była nieporównywalna z katastrofą w Smoleńsku. Krótko przed końcem kadencji zmarł także chorwacki prezydent, Franjo Tuđman. To tyle przypadków tragicznych.

W pierwszym etapie przejścia do demokracji ustępowali prezydenci, którzy bądź wiedzieli, że pełnią swoją funkcję do czasu uchwalenia nowej konstytucji/przeprowadzenia demokratycznych wyborów (Żeliu Żelew w Bułgarii, Václav Havel w Czechosłowacji, Ion Iliescu w Rumunii i Milan Kučan w Słowenii), bądź też byli świadomi tego, że formacje postkomunistyczne nie mają już legitymacji do rządzenia i dalsze ich trwanie na stanowisku może tylko pogarszać sytuację (Ramiz Alia w Albanii i Wojciech Jaruzelski w Polsce).

Społeczne naciski spowodowały, że w 1997 roku ustąpił ze stanowiska prezydent Albanii, Sali Berisha („zmiótł” go krach piramid finansowych), a w 2012 roku – jego węgierski odpowiednik – Pál Schmitt (temu z kolei zaszkodziła afera plagiatowa). Skandal polityczny był także powodem odwołania – ale już w procedurze impeachmentu – głowy litewskiego państwa, Rolandasa Paksasa, któremu zarzucono niezgodne z konstytucją działania przy nadawaniu obywatelstwa oraz nieprawidłowości przy procesach prywatyzacyjnych.

Do tego dochodzą jeszcze przypadki Václava Havla, który zrezygnował z pełnienia funkcji w 1992 r., „komentując” w ten sposób decyzję o rozpadzie Czechosłowacji (gest był symboliczny, bo w 1993 r. Havel został przecież wybrany prezydentem Czech), oraz Borisa Tadicia, który w 2012 r. zdecydował o skróceniu o kilka miesięcy swojej kadencji po to, by wybory prezydenckie i parlamentarne mogły się odbyć w tym samym terminie.

Zważywszy na niewielką częstotliwość tych nieprzewidzianych wydarzeń, stwierdzić można, że prezydentury na tle innych funkcji (choćby premiera) jawią się w Europie Środkowej i Wschodniej jako względnie stabilne. Sądzę jednak, że Traian Băsescu może mieć na ten temat inne zdanie...

Komentarze

Popularne posty