Bałkany w Madrycie, czyli o strategiach radzenia sobie z emocjami
Nad panelem bałkańskim (Challenges and Change in the Former
Yugoslavia) od początku zbierały się ciemne chmury. Przede wszystkim pora nie
zachęcała do dyskutowania, bo o piątej po południu, po bitych ośmiu już
godzinach konferowania, trudno się było zmusić do jeszcze szczypty rozumności. Do tego organizatorzy
przyspieszyli popołudniowy cocktail i już kwadrans przed 17 rozłożyli się w
holu z winem, piwem, kawą i przekąskami. Przyznaję: pokusa była wielka, ale
hardo postanowiłem jednak debatować (żeby nie wyjść jednak na nadgorliwca, kubek z
winem wniosłem na salę panelową, dzięki czemu poczułem się trochę jak w Akademii
Platońskiej). Nie wiem, czy recenzent referatów nie miał tyle samozaparcia, co ja
– grunt, że mimo 10-minutowego nań oczekiwania na sali się nie pojawił. W jego
ślady poszło zresztą także trzech referentów i tak z sześciu wystąpień ostały się
raptem trzy.
Granat eksplodował już przy pierwszym referacie, w którym prof.
Anton Bébler (Uniwersytet w Lublanie) zaliczył Serbię do krajów podzielonych (divided
states) i udowadniał, że w takim przypadku kosowska secesja była tylko
kwestią czasu (opisując zresztą „przy okazji” próby tłumienia przez Serbów
dążeń niepodległościowych ówczesnej prowincji autonomicznej). Słoweński
profesor porównywał przypadek Kosowa z takimi regionami, jak: Abchazja, Górny
Karabach czy Naddniestrze.
Pomnik w Mostarze |
Kolejne dwa referaty były już nie tyle kontrowersyjne, co
dziwaczne. Izabela Steflja opowiadała o pomnikach stawianych gwiazdom
popkultury na Bałkanach (chodziło m.in. o rzeźby Bruce’a Lee w Mostarze - zob. fotkę obok - i Rocky’ego
w serbskim Žitište) i dowodziła, że jest to wyraz bałkańskiej tęsknoty za
prawdziwymi bohaterami. Co to wspólnego miało z nauką o polityce, to nie wiem,
w każdym razie wyniosłem z tego wystąpienia jeden ciekawy zwrot. Kto się choć
trochę zna na Bałkanach, ten wie, że podłą bałkańską muzykę nazywa się
powszechnie turbo-folkiem. Steflja powiedziała, a net to później potwierdził,
że dla tych popkulturowych rzeźb przyjęła się nazwa tożsama: „turbo-sculptures”.
Jeśli kogoś szerzej interesuje temat, to tezy referentki (nieodkrywcze nic
a nic, jak się okazuje) odnaleźć można w sieci w wersji pisanej (artykuł z NYT)
lub też mówionej:
Ostatni z referatów to był już natomiast zupełny odlot. Dr Nebojša Blanuša (Uniwersytet w Zagrzebiu) najpierw pokrótce opowiedział przybyłym o koncepcji „politycznej nieświadomości” amerykańskiego marksistującego krytyka literackiego, Fredrica Jamesona, potem zaś próbował ostatnie 20 lat najnowszej historii Chorwacji jakoś w tych ramach zinterpretować. Przyznaję, że słuchaniowo wymiękłem – nudne to było i zupełnie nieprzekonujące. Zanotowałem jedynie tyle, że zdaniem Blanušy Chorwaci zawieszeni są między paradygmatem niezależności (chęć powrotu do idei Jugosławii) a paradygmatem integracji (powrót do Europy). Doprawdy nie mogę czasem zrozumieć, dlaczego proste w istocie i obserwowalne fakty społeczne trzeba od razu interpretować w kategoriach psychoanalitycznych. Ale może po prostu się nie znam.
Dyskusja nad referatami była swoiście zabawna. Do polemiki wyrwał się jakiś profesor belgradzkiego uniwersytetu, który kilkanaście minut udowadniał, że referat jego kolegi po fachu ze Słowenii jest nierzetelny i pomija wiele działań albańskich obliczonych na wypędzenie Serbów z Kosowa. W sukurs polemiście przyszedł zresztą sam prowadzący obrady. Prof. Bébler odpowiedział na zarzuty, powtarzając tezy referatu, co z kolei wywołało „advocema”. I niechybnie dyskusja zamieniłaby się w mecz ping-ponga Serbia–Słowenia, gdyby nie jakaś przytomna Albanka na sali, która wyraziła swoje niezadowolenie z faktu, że każda naukowa dyskusja o Bałkanach sprowadza się do argumentów: „wyście zabili tyle osób”, „a wyście wymordowali tyle” i zaapelowała, by dać sobie na wstrzymanie.
Dzięki tej interwencji wreszcie mogli odezwać się „postronni”. Koncepcja podzielonego państwa zainteresowała mnie na tyle, że zapytałem prof. Béblera, jak w tym kontekście widzi Ukrainę. Ten się tylko zmieszał i powiedział, że Ukraina nie ma tu nic do rzeczy (??? - wymalowało się na mojej twarzy). Niestety tym samym pokazał, że ów koncept potrzebny był mu tylko do udowodnienia z góry postawionej "kosowocentrycznej" tezy.
Jak się więc okazuje, wciąż nie ma mądrych na naukową dyskusję o Bałkanach. Albo się w niej broni „swoich” (co już niewiele ma wspólnego z nauką, a więcej z ideologią), albo próbuje za wszelką cenę uniknąć tematów kontrowersyjnych, zagłębiając się w nie do końca poważne interpretacje poważnych bądź co bądź problemów (vide: dwa ostatnie referaty w panelu).
W każdym razie lepiej było zostać w foyer na winie.
Komentarze
Prześlij komentarz