Sto lat po śmierci Brzozowskiego - a jakie emocje!
Wykład o Brzozowskim rozpoczął się wizytą narodowców. Bynajmniej nie miłą, bo okraszoną czymś, co kodeksy określają mianem „gróźb karalnych”. Panowie stanęli nad Michałem, który z ramienia „Krytyki” się spotkaniem opiekował, i solennie obiecali, że go zaj...ą, jak tylko wyjdzie z budynku oraz „uprzejmie” zapewnili, że jest już martwy. Ktoś z obsługi przytomnie zatem wezwał policję. Michał zachował zimną krew, za co należy się mu szacunek, i zaproponował panom pozostanie na wykładzie. Szkoda, że „mili” goście nie zostali, bo usłyszeliby (między innymi), co takiego skłoniło Brzozowskiego do porzucenia marksizmu na rzecz idei – nazwijmy je ogólnie – narodowych i dlaczego romantyzm polski-mesjanistyczny podobał się Brzozowskiemu bardziej niż europejski. Zachęta wykładowa spotkała się jednak z lekceważąco-kpiącym odzewem i narodowcy, klnąc i wykrzykując „Raz sierpem, raz młotem”, opuścii lokal, nim zjawiła się policja. Ot, do meritum nie byli w stanie się odnieść, to sobie chociaż pokrzyczeli.
Wydarzenie obrosło już lokalną legendą medialną, ale – co mnie nie dziwi – dziennikarze porozkładali akcenty tak, jak im było wygodnie. A że najwygodniej przedstawić wszystko w kategoriach wojny (vide 11 listopada), mieliśmy w sobotni wieczór do czynienia (przynajmniej jeśli wierzyć doniesieniom) z kolejną odsłoną bitwy radykalnej prawicy z radykalną lewicą. Znam media i nie mam złudzeń, że ta kula śnieżna toczyć się będzie dalej właśnie w tych ramach interpretacyjnych (ach, ten framing), ale by mieć czyste sumienie, muszę się przynajmniej blogowo przeciw takiemu postawieniu sprawy zbuntować.
Szczerze powiedziawszy, nie interesuje mnie (w sensie czynnym, w sensie naukowym – a i owszem) wojna radykalnej lewicy z radykalną prawicą. Mam alergię na wszelkiego typu ekstremizmy i mam antywspólnotowy charakter. Stety, albo i niestety, mam równie wielką alergię na sytuację, w której ktoś, łamiąc prawo, chce naruszyć moją wolność do wyrażania poglądów.
Gdy Michał zadzwonił do mnie z prośbą, bym podczas spotkania „Krytyki” zaprezentował sylwetkę Brzozowskiego, nie wahałem się ani trochę. Być może zbyt idealistycznie postrzegam swoją pracę (funkcję społeczną?), ale jeśli mnie – adiunkta i doktora nauk politycznych – ktoś prosi o wyjaśnienie określonego zagadnienia to zmierzam do tego kogoś czym prędzej, bo uważam, że jeśli ludzie chcą się czegoś dowiedzieć, to ja powinienem im tej wiedzy dostarczyć. Choćby za darmochę, jak to miało miejsce w przypadku wizyty w Bydgoszczy (nb. do dziś nie wiem, na co miałyby pójść te wyimaginowane pieniądze z miejskiej kasy, o które tak się troszczy lokalna prawica – zapewniam, że nie na moje honorarium).
Guzik mnie w tym wszystkim obchodzi, czy miejscem, w którym mam mówić, jest kościół czy ośrodek kultury. Drugi guzik mnie obchodzi, czy ludzie chcą słuchać o Brzozowskim, czy może o Stanisławie ze Skarbimierza. Byle chcieli! Byle dyskutowali! Byle zadawali pytania!
Nagle okazuje się jednak, że to wszystko nie tak. Nie wolno występować przy okazji czegoś, co organizuje „Krytyka”. Nie wolno mówić o Brzozowskim, który jest patronem „Krytyki”. Nie wolno zachęcać ludzi do czytania Brzozowskiego! Ponieważ kilka osób doznało fiksacji na punkcie wydarzeń z 11 listopada, nic – w wymiarze intelektualnym – nie wolno mnie – człowiekowi, który za jedno ze swoich zainteresowań badawczych uważa myśl polityczną. Nie wolno nie tylko przez wzgląd na magiczno-rytualną datę 11 listopada, ale także dlatego, że kilka tych samych osób ma jakiś wewnętrzny problem z książkami wyłożonymi na pianinach. Nie zgadzasz się z tym, co jest w nich napisane? Przyjdź, dyskutuj, spieraj się. Gdzie jest do tego lepsze miejsce, jeśli nie w miejskim ośrodku kultury? Teren neutralny, przyjazny – jak podkreśla dyrektorka – wszystkim, którzy na temat kultury mają coś do powiedzenia (a Brzozowski miał, wszak do dziś uważa się go głównie za filozofa kultury i autora dobrych powieści!). Jeśli jedyne, na co stać tzw. narodowców, to przyjście i zwyzywanie organizatorów spotkania, to niech tym bardziej czytają książki. Nabiorą - mam nadzieję - nieco ogłady. Może nawet wysłuchają kolejnego wykładu... [Ech, ze mnie to jednak idealista:)].
Ps. Na paradoks zakrawa fakt, że kilka dni po incydencie władze Bydgoszczy podpisały Bydgoski Pakt dla Kultury.
Komentarze
Prześlij komentarz