Deklaracja poprawnego politycznie

W ubiegłym tygodniu z doktorem przyjacielem Rafałem wzięliśmy udział w VIII Forum Kultury Słowa – wyprodukowaliśmy zresztą specjalnie na tę okazję kawałek teorii porządkującej (jak się nam wydaje) lingwistyczne rozważania na temat języka (języków?) polityki (polityków?). Sam fakt nawiasowania i pytajnikowania wydaje się tu znamienny, stąd pomysł, by nieco tę kategorię rozjaśnić. Efekt będzie można wyczytać w książce pokonferencyjnej więc na razie na tym poprzestanę.


Inna paląca kwestia, która pojawiła się podczas obrad Forum, wydaje mi się jednak warta skomentowania. Rzecz wynikła w panelu „Poprawność polityczna a potrzeba wyrazistości w komunikowaniu się”. Odniosłem wrażenie, że zarówno paneliści (może poza Jerzym Sosnowskim), jak i osoby zabierające głos w dyskusji mają do poprawności politycznej stosunek co najmniej sceptyczny. Uważają ją za zbyt daleko idącą ingerencję w język i naddatek służący cenzurowaniu treści wypowiedzi. Postulowano na forum (głównie między wierszami), by z poprawnością polityczną dać sobie spokój i poprzestać na – zdecydowanie bezpieczniejszym – popularyzowaniu zasad grzeczności językowej, taktownych zachowań, etykiety komunikacji itp.


Niestety, ten typ myślenia wydał mi się cokolwiek naiwny. Stoję na stanowisku, że gdyby grzeczność i takt były w społeczeństwie na porządku dziennym, w istocie nie potrzebowalibyśmy takiej kategorii jak poprawność polityczna. Problem tkwi w tym, że dla nielicznych członków społeczności grzeczność jest zdecydowania mniej wartościowa od pojęcia Prawdy. Głosząc swoją Prawdę, gotowi są poświęcić elementarne poczucie przyzwoitości i taktu, bo przecież Prawda góruje nad wszystkimi innymi pojęciami. Stąd jeśli redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego” nazywa Alicję Tysiąc „mamą, która bardzo chciała zabić swoje dziecko” (źródło), to z pewnością nie uważa, że okazuje adwersarzowi brak szacunku (lub też jest niegrzeczny), sądzi raczej, że „nazywa rzeczy po imieniu” (ergo: głosi, jak jest naprawdę).


Poprawności politycznej nie warto zatem w mojej opinii traktować jako substytutu czy analogu grzeczności (językowej). To raczej "instytucja", która chroni społeczeństwo przed wybuchem powszechnej nienawiści wynikającej z chęci głoszenia (za wszelką cenę) Prawdy. Jak każda instytucja – przez jednych traktowana jest jako silna opresja ze strony bliźnich, przez innych zaś jako mniejsze zło, na rzecz którego zrzec się można części wolności (np. powiedzenia wszystkiego, co ślina na język przyniesie) po to, by osiągnąć jakąś większą korzyść (np. pokój społeczny). Jak każdej instytucji – zdarza się jej popełniać błędy. Jak każda instytucja – wykorzystywana jest czasem do realizacji partykularnych celów określonych podmiotów. Wszystko to razem wzięte wcale nie niweluje potrzeby jej funkcjonowania. Podobnie zresztą jak to, że nie lubiąc państwa i nieraz się z nim nie zgadzając, nie od razu trzeba dążyć do jego obalenia.


Dziwi mnie zatem powszechna niechęć do czegoś, co ja traktuję jako tarczę chroniącą przed ekstremistami (zarówno prawi- jak i lewicowymi). Jeśli ktoś wymyśli lepszą aniżeli political correctness regułę „grzecznego się zachowywania i okazywania szacunku partnerowi w dyskusji”, ja się chętnie podpiszę. Póki co – takiej obronnej idei nie widzę.



***

Jeszcze jedna kwestia aktualizacyjna. Ponieważ widzę ze statystyk, że jednym z postów cieszących się największą popularnością jest post „Koniec grantów doktorantów”, spieszę donieść (dzięki Czytelnikowi, który przesłał mi link), że NCN wydał właśnie komunikat stwierdzający jasno: aby dostać grant doktorancki, wystarczy być zatrudnionym przez uczelnię na podstawie umowy-zlecenia lub umowy o dzieło, co w istocie zmienia pesymistyczny wydźwięk tamtej blotki. Wszystkim starającym się o pieniądze życzę sukcesu:)

Komentarze

Popularne posty